braun za drzwi

Braun za drzwi

B.K.P

Pierwsze dni oficjalnej kampanii prezydenckiej nie pozwalają nawet na chwilę oddechu. Wchodząc ponownie w okres wyborczy, niestety musimy przyzwyczaić się do zalewu informacji, wszechobecnych polityków i nieustającej walki kuluarowej, którą raz na jakiś czas mamy – jako zwykli obywatele – przywilej podglądać. Nie inaczej jest w przypadku naszego brawurowego polityka, gwiazdy na politycznym firmamencie, człowieka XXII wieku, Grzegorza Brauna. Wybitny strateg „szachów 5D” działa w tak niekonwencjonalny sposób, że jego decyzje wydają się dla nas, zwykłych ludzi, całkowicie niepojęte.
Odsuwając jednak żarty na bok, trzeba przyznać, że europoseł o tak radykalnych poglądach, iż nawet najbardziej skrajnie prawicowe grupy w Parlamencie Europejskim nie chciały mieć z nim nic wspólnego, właśnie opuścił Konfederację. Trudno zrozumieć tę decyzję, ale – jak napisałem wcześniej – Braun zapewne wie więcej niż my wszyscy razem wzięci. Czy na pewno? Za jego składnią i „ładnymi słówkami” kryje się obraz polityka, który wydaje się niezrównoważony. Człowieka, który samodzielnie niewiele osiągnął, ale teraz – swoją nieprzewidywalną decyzją – może wpłynąć na losy polskiej sceny politycznej.

Decyzja Grzegorza Brauna o samodzielnym starcie w wyborach prezydenckich, wbrew lojalności wobec Sławomira Mentzena, otwiera dla Konfederacji swoistą puszkę Pandory. Jednak nie jest to tylko zbiór negatywnych konsekwencji – można dostrzec w niej również pewne długoterminowe korzyści.
Najważniejszym aspektem jest fakt, że Braun wydaje się całkowicie nieprzygotowany do kampanii. Jedyne, na czym może oprzeć swoje działania, to zasięgi w internecie oraz zdolność wywoływania kontrowersji, takich jak „incydenty gaśnicze”. Te działania mogą przynieść chwilowe zainteresowanie, ale większego poparcia raczej mu nie zapewnią.
Pomimo tego Braun, niczym tolkienowski Gandalf, zbiera wokół siebie drużynę, z którą – w swoich oczach – wyzwoli Belweder, a następnie ulicę Wiejską i Aleje Ujazdowskie. W jego szeregach znajdą się przedstawiciele skrajnej prawicy internetowej, religijni fanatycy, przeciwnicy obostrzeń covidowych, apologeci teorii spiskowych oraz wszelkiego rodzaju ekscentryczne postacie. Trudno jednak wpisać ten ruch w nurt nowoczesnej, alternatywnej prawicy, która stawia się w opozycji do tradycyjnego politycznego mainstreamu. Program Brauna – skrajnie konserwatywny i oparty na religijnych wartościach – wykracza daleko poza ramy nacjonalistycznej polityki alt-rightu (prawicy alternatywnej, jak np. AfD, Marie Le Pen itd.), na których zwykle budują swoje przekazy ugrupowania tego typu. Mamy więc do czynienia z próbą zebrania wszystkich najbardziej nietuzinkowych postaci na jednej „łajbie”. I właśnie w tym tkwi pierwsza nadzieja związana ze startem Brauna – Szansa na wspólne pójście na dno.
Żyję z głębokim marzeniem, że klęska Grzegorza Brauna na poziomie 1-2% poparcia pociągnie za sobą całą grupę internetowych nieudaczników, którzy sieją strach, promują teorie spiskowe i prorosyjską agendę. Jeśli tak się stanie, ich środowisko może zostać ostatecznie skompromitowane, a jego przedstawiciele nie będą mogli już twierdzić, że mają cokolwiek do zaoferowania w politycznym mainstreamie. Nie będą mogli, bo na prawicowym skrzydle polskiej polityki już istnieje wyraźnie zdefiniowana Konfederacja, która ma szansę raz na zawsze rozbić struktury braunowskiego środowiska i przyciągnąć jego elektorat. Braun nie ma narzędzi, aby skutecznie się promować, poza swoimi politycznymi „performansami”, które przynoszą Polsce więcej kompromitacji niż pożytku. Jego rozgłos – zamiast pomóc – może tylko pogłębić porażkę, ponieważ klęska stanie się bardziej widoczna i dotkliwa. Ta porażka będzie szczególnie bolesna, jeśli Sławomir Mentzen zyska znaczące poparcie. Mentzen, utożsamiany przez środowisko Brauna z „zdrajcą” ideowej prawicy, obrał bardziej pragmatyczny kierunek. Stawia na solidną bazę wyborców na prawo od PiS, a jednocześnie przyciąga tych o liberalnych poglądach gospodarczych ze strony Trzeciej Drogi. Taki kontrast pomiędzy Braunem a Mentzenem może okazać się kluczowy – jeden symbolizuje radykalizm i niszowość, drugi próbuje wprowadzić nowoczesną prawicę do politycznego centrum.

To pierwsza poważna szansa dla Konfederacji, ale jednocześnie wyzwanie. Jednak istnieje możliwość upieczenia dwóch pieczeni na jednym ogniu. Usunięcie Grzegorza Brauna z partii, choć krótkoterminowo może stanowić zagrożenie w postaci spadku poparcia dla Sławomira Mentzena poniżej dwucyfrowego wyniku, w dłuższej perspektywie daje szansę na trwałe wyeliminowanie Brauna i jego środowiska. Co więcej, umożliwia Konfederacji ostateczne wejście do politycznego mainstreamu jako partii wyraźnie bardziej prawicowej od PiS – czego wcześniej nie udało się osiągnąć m.in. Lidze Polskich Rodzin, Markowi Jurkowi czy Januszowi Korwin-Mikkemu. Zrozumiałe jest, że wysokie poparcie dla Mentzena stanowi śmiertelne zagrożenie dla przyszłości politycznej Szymona Hołowni. Jednak z perspektywy Donalda Tuska, który może działać poprzez Rafała Trzaskowskiego, najlepszym rozwiązaniem byłoby unikanie bezpośrednich ataków na Konfederację. Mentzen potrzebuje przestrzeni do rozwoju i konsolidacji swojego elektoratu. W interesie wszystkich sił politycznych jest zduszenie prorosyjskiego głosu w polskiej sferze publicznej. Obecnie jedyną skuteczną drogą do osiągnięcia tego celu wydaje się być silny wynik Sławomira Mentzena. Jego sukces może trwale osłabić wpływy radykalnych środowisk, które promują prorosyjską narrację, oraz uporządkować polską prawicę w kierunku bardziej zorganizowanej i przewidywalnej siły politycznej.

Dzięki rozstaniu z Grzegorzem Braunem Konfederacja stała się – przynajmniej na razie – piątym elementem systemowej polityki w Polsce, obok PO, PiS, PSL i obozu lewicy. Od sześciu lat ugrupowanie to posiada w miarę stabilny elektorat, którego PiS-owi trudno będzie odebrać, głównie ze względu na liberalno-gospodarcze konotacje Konfederacji.
Celem każdej partii jest udział w sprawowaniu władzy i realizacja własnego programu – to właśnie taką szansę zyskali konfederaci. Są oni w komfortowej sytuacji, ponieważ w przypadku przyszłych negocjacji rządowych mogliby potencjalnie zawiązać koalicję z obiema stronami sceny politycznej. Co ciekawe, koalicja z PiS – choć często przewijająca się w narracjach środowisk lewicowych – mogłaby być bardziej groźna dla przyszłości Konfederacji. Przykłady Samoobrony, LPR czy Porozumienia Jarosława Gowina jasno pokazują, jak kończą mniejsze ugrupowania współpracujące z dominującym partnerem w rządzie.
Z kolei koalicja z PO i PSL, które od dłuższego czasu dryfuje w stronę prawicy, wydaje się bardziej stabilnym rozwiązaniem. Dzięki zróżnicowanemu elektoratowi ewentualnego rządu tarcia między ministerstwami nie musiałyby prowadzić do wzajemnego odbierania sobie poparcia. Oczywiście, na chwilę obecną taki scenariusz wydaje się całkowicie egzotyczny. Dla wielu z obecnych ugrupowań rządowych duet Mentzena i Bosaka nie różni się od skojarzeń z relacjami między Berlinem a Rzymem sprzed niemal wieku. Jednak historia uczy, że wyborcy mają krótką pamięć. Potrzeba jedynie czasu, aby oswoić Konfederację z mainstreamem i uczynić z niej pełnoprawnego gracza w polskim systemie politycznym.

Kolejną korzyścią dla Konfederacji jest zrzucenie balastu, który budził strach i negatywne emocje wobec tej partii. Za kilka miesięcy, może rok, emocje związane z etykietami „katotalibanu”, religijnego zamordyzmu, ekscesów związanych z chanuką w Sejmie czy grożeniem ministrom, że „będą wisieć”, zaczną wygasać. Dla wielu osób, które chciałyby poprzeć Konfederację z powodów ideowych, obecne skojarzenia z absurdalnymi wybrykami Grzegorza Brauna są powodem do wstydu. Utożsamianie się z takimi zachowaniami wydaje się niedorzeczne i niegodne osoby, która ceni sobie klasę oraz szacunek dla kultury. Trudno przecież poważnie mówić o konserwatyzmie, szacunku do tradycji i wolności – ideach szlachetnych i godnych poparcia – mając w szeregach kogoś, kto swoim zachowaniem przypomina działacza Antify, a nie reprezentanta parlamentarnego ugrupowania. Teraz, gdy Konfederacja pozbyła się „tykającej bomby”, zyskuje bardziej poważną twarz. Profesjonalizm wielu działaczy, wiarygodność programowa i konsekwentne promowanie swoich postulatów – sięgających korzeni III RP – budują wizerunek ugrupowania, które może być w Polsce postrzegane jako realna, pożądana alternatywa.

Choć Sławomir Mentzen z pewnością będzie musiał się natrudzić, by zatrzymać jak najwięcej wyborców z bardziej radykalnego skrzydła Konfederacji, musi liczyć się z pewnymi stratami na rzecz partyjnego secesjonisty Grzegorza Brauna. Na szczęście dla konfederatów, Braun zasiada w europarlamencie, a wypowiedzi i działania europosłów są znacznie mniej słyszalne w kraju niż te, które mają miejsce w Sejmie. Mimo to presja spadku na czwarte miejsce w rankingu poparcia może postawić kampanię Mentzena na głowie. Konieczne będzie większe zaangażowanie w działania kampanijne, więcej wyrazistości oraz skuteczne zagłuszanie niespodziewanych i kontrowersyjnych happeningów Brauna. To wszystko wiąże się z wysokimi kosztami, zarówno politycznymi, jak i wizerunkowymi, ale jest to inwestycja w przyszłość – przede wszystkim w nadchodzące wybory parlamentarne, które dla Konfederacji są zdecydowanie najważniejsze.

Osobiście nie rozumiem decyzji Grzegorza Brauna i, podobnie jak Sławomir Mentzen, uważam ją za poważny błąd. Europoseł skazał się na polityczną śmierć, ponieważ trudno sobie wyobrazić, że do 2027 roku uda mu się zbudować silną formację wojujących katolików, zdolną do przeprowadzenia krucjaty wyborczej do Sejmu. To brzmi jak political fiction, choć nie wykluczam, że Braun naprawdę w to wierzy. Wydaje mi się, że wyrażając swoje poglądy i podejmując decyzje, takie jak ta, jest po prostu sobą – tak samo autentyczny, jak zawsze. Paradoksalnie, cieszę się, że Braun zdecydował się na ten krok, choć z pewnością będzie nas to kosztować spadkiem jakości merytorycznej obecnej kampanii. Należy pamiętać, że dla wielu osób Braun prawdopodobnie wciąż będzie utożsamiany z Konfederacją. Podobnie jak w przypadku Janusza Korwin-Mikkego, który od 2023 roku nie jest członkiem tej formacji, ale nadal bywa z nią mylony. Przed Konfederacją stoi teraz duże wyzwanie wizerunkowe – muszą przekształcić się w ugrupowanie prawicowe, które jest nadal ideowe i merytoryczne, ale jednocześnie zdolne do budowania koalicji. Powinni stać się partią z „ludzką twarzą”. Kordon sanitarny wokół Konfederacji, o który kiedyś zabiegał Krzysztof Śmiszek z Lewicy, ostatecznie upadł. Od momentu, gdy Krzysztof Bosak objął fotel wicemarszałka Sejmu, ugrupowanie zaczęło dryfować w stronę akceptowalności w oczach innych partii. Potrzebowali roku, by usunąć ostatnie elementy, które mogłyby stanowić długoterminowy problem. Przed nami bardzo ciekawy czas w polityce. Jeśli Konfederacja wejdzie do Sejmu kolejnej kadencji jako trzecia siła z odświeżonym wizerunkiem kulturalnej, ale wciąż wyrazistej prawicy liberalnej, może zakotwiczyć się w polskim systemie politycznym na dłużej. Tym samym przestanie być chwilowym fenomenem, jak Palikot, Kukiz, Giertych, Lepper, Biedroń czy Petru, a stanie się kolejnym stałym graczem na scenie politycznej.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Wordpress Social Share Plugin powered by Ultimatelysocial
Przewijanie do góry