nie oczekujmy spokoju, jeżeli ustrój jest ustawiony na konflikt

Nie oczekujmy spokoju, jeżeli ustrój jest ustawiony na konflikt

Ciężko wyobrazić mi zadowalające życie w obskurnym domu, który jest źle skonstruowany oraz zaśmiecony po brzegi. Jeśli chcąc przejść do jednego pomieszczenia musiałbym pokonywać dwa kolejne, przeszkadzając tym samym innym domownikom, po prostu odechciałoby mi się takiego życia. Wszystko stoi na głowie, w ścisku oraz przy braku elementarnej higieny oraz prywatności. Ciągłe przechadzki przez zajęte przez kogoś pokoje ku finalnemu zderzeniu na trochę szerszym korytarzu w połączeniu z odrażającym wyglądem oraz stanem zabudowy, bez wątpienia spowodują niejeden konflikt. Niechęć do życia w klitce z skumulowanym gniewem całej rodziny po prostu eksploduje, zapewne nie raz w ciągu każdego dnia.

Patrząc z zewnątrz na taki dom widzimy ogół, to jak jest jest zbudowany oraz jego generalne wady. Nie da się ukryć, że jego złe zaprojektowanie będzie prowadziło do frustracji domowników, nie inaczej jest z ustrojem państwa. Jest on jak projekt domu, który niestety w naszej obecnej sytuacji bardzo przypomina powyższy przykład. Urząd walczy z urzędem, rząd nie uznaje trybunału, natomiast trybunał oskarża rząd, a prezydent? Prezydent to jest dopiero abstrakcja.

Jesteśmy jednym z niewielu krajów (jeszcze można podać za przykład Czechy i Bułgarię), gdzie najwyższy urzędnik jest wybierany w wyborach powszechnych, tak więc ma mandat od większości obywateli, a zarazem nie może zrealizować swoich planów. Nie bez powodu nasuwa się tutaj słowo figurant, ponieważ nikt o zdrowych zmysłach będąc liderem partii, mającej wpływ na rządzenie, nie wybierze się z powołania na misję, której celem będzie bycie strażnikiem żyrandola w Belwederze.

Żyjemy w paradoksie sytuacji, w której głowa państwa ledwo co może, a jednak dostaje największa legitymację wyborczą oraz jego wybory są najważniejszym wydarzeniem w polityce (z perspektywy szans, promocji i zainteresowania wyborców). Od paru miesięcy trwa prekampania oraz właściwa kampania prezydencka, chociaż można odnieść wrażenie po absurdalnych propozycjach kandydatów, że mamy do czynienia z elekcją Sejmu. Obniżka prądu o 33%? Niskie i proste podatki? Budowa CPK? Walka o dwie płcie (a może pucie)? A może legalna aborcja? Można mieć pretensje do ubiegających się o urząd, że walą takie frazesy, które nie mają odzwierciedlenia w kompetencjach prezydenta, lecz właśnie problemem tkwi w tych kompetencjach, a właściwie jego pozycji. Gdyby mieli zajmować się tym co leży w gestii prezydenta, to w sumie o czym mieliby mówić? Nie zapominajmy, że są to wybory powszechne, więc trzeba jakoś zainteresować wyborców.

Tkwiąc w tym systemowym absurdzie najważniejszych wyborów na relatywnie słabe stanowisko, dokonujemy absolutnego poniżenia tej pozycji. Trzeba powiedzieć to wprost, że dla większości są to wybory, których jedynym celem jest pokazanie, że w tej polityce to się jeszcze jakoś żyje (Lewica z Biejat oraz Polska 2050 z Hołownią). Z racji małostkowości prezydentury od lat na głowę państwa, która ma odpowiadać za relacje międzynarodowe (właściwie od wyroku TK z 2009 r. to w porozumieniu z silniejszym od niego premierem, bo system został tak źle skonstruowany, że nie wiadomo kto jest konstytucyjnie ważniejszy) oraz powagę Polski wśród jej partnerów, kandydują ludzie równie mali co ten urząd. Będący z tyłu, tuż obok stolika ważniejszych postaci. Drewniany Nawrocki jest idealnym podsumowaniem tej błazenady. Od kontaktów z gangsterką po brak umiejętności na scenie, brak jakiejkolwiek aparycji oraz poglądy wyjęte z kapelusza, które są ujawnianie przy nagłych i budzących stres pytaniach dziennikarzy (jak chociażby uzależnienie współpracy z Ukrainą od sprawy wołyńskiej oraz szczepienie, z wyłączeniem oczywiście “palio”). Inni też nie są i nie byli lepsi. “Wujek” Bronek Komorowski, Andrzej Duda, Grzegorz Napieralski, Andrzej Lepper, Robert Biedroń itd. Na urząd kandydowali oraz czasem wygrywali ludzie z tylnych szeregów, przy których format prezydencki nigdy nawet nie stał. Te wybory nie są o głowie państwa, lecz spersonalizowaną kontynuację politycznej walki. Wybiera się nie tego, który najlepiej może reprezentować Rzeczpospolitą, a tego, który może zebrać jak najwięcej wyborców, a zarazem będzie sterowny przez centralę.

Nie da się ukryć, że wybory prezydenckie cieszą się największą popularnością wśród wyborców. Wynika to między innymi z możliwości utożsamienia się z kandydatem oraz po prostu prostszej formy wyborów. Nie ma komitetów i setek osób na listach, tylko co najwyżej maksymalnie 10 kandydatów, w porywach do 14. Patrząc na daną osobę, jej przekaz oraz całkowite skupienie wyłącznie na nim o wiele łatwiej o polaryzację, obiekt tożsamości jest bardzo prosty do zrozumienia dla elektoratu. Tak łatwo o konflikty, a tak niewiele one dają w rezultacie wyborczym i zdobyciu pałacu prezydenckiego. Liderzy i tak będą siedzieć w Sejmie lub rządzie, bowiem tam jest realna władza, chociaż prezydent może czasami tupnąć nogą i poprzeszkadzać. Może, ponieważ konstytucja jest tak wadliwie napisana, że głowa państwa oraz premier muszą jednocześnie współpracować w realizacji swoich obowiązków, lecz granica między nimi jest wręcz przezroczysta.

Żyjemy w absurdzie prawnym, który skazuje nas na upolitycznienie naszych domów, relacji czy innych aspektów życia poprzez kolejną platformę polaryzacji społecznej między skrajnymi obozami. Niestety polski system konstytucyjny jest źle skonstruowana, a kultura partii politycznych jest miałka. Będąc uwięzieni w dogmacie silnych liderów, którzy jak mędrcy prawią swoim wyznawcom prawdy objawione, nie zajedziemy daleko. Kiedy Marian Banaś był powoływany na prezesa NIK, to opozycja wielce walczyła względem pisowskiego nominata. Natomiast kiedy zmienił swoje nastawienie do partii rządzącej, to nagle “kryształowy” Marian stał się dobrym urzędnikiem. Tych spraw, w których personalia biorą górę nad merytoryką jest o wiele więcej, pokazują jedynie naszą powszechną niedojrzałość polityczną, brak chęci porozumienia i wzięcia na barki odpowiedzialności za przyszłość.

Jak w obskurnym domu ciężko się żyje, tak w wadliwym systemie trudno o dobre rządzenie i narodowy dialog. Osobiście jestem zwolennikiem reform konstytucyjnych mających na celu osłabienie liderów politycznych poprzez m.in. likwidację urzędu premiera, podporządkowaniu rządu Sejmowi w wykonywaniu jego roli (ministrowie prowadziliby konsultacje w stosownym komisjach), zwiększenie roli instrumentów demokracji bezpośredniej oraz głęboką decentralizację w kierunku nawet i federalnym (niech pisowcy, platformersi i inni ultrasi, ale również i my rządźmy się na swoich zasad, tak jak chcemy w swoich lokalnych grupach). Jednak rząd w mojej opinii nie powinien być tylko wydłużeniem Sejmu, w takim scenariuszu nie powinno być prawa wotum nieufności względem ministrów, których powoływanie i odwoływanie leżałoby w gestii niezależnej od parlamentu głowy państwa. Egzekutywa w swym składzie powinna być całkowicie nie powiązana z większością sejmową, tak aby mogła być sprawiedliwym wykonawcą jego woli jak i jego kontrolerem.W tej kwestii otwiera się pytanie jaka ona powinna być. W zarysowanym systemie z silną, lecz nie absolutną rolą parlamentu jako wyraziciel woli narodu oraz zaistniała potrzeba posiadania głowy państwa jako zdystansowanego Ojca Narodu, skłaniam się do rozwiązań wielu państw Europy Zachodniej, do której tak bardzo przecież dążymy, czyli monarchii parlamentarnej. Oczywiście są to sprawy do głębokiej debaty, jednak nowy system powinien według mnie być oparty o oderwanie rządu od Sejmu w wyborze, a zarazem bycie jego realnym wyrazicielem. Głosowania nad kluczowymi sprawami i stanowiskami w państwie (sędziowie TS, TK, szef NIK, NBP itd.) powinny skłaniać do debat oraz ugodowości, tak więc wymagają przynajmniej większości ⅔, tak aby nikt samodzielnie nie “zdobył” instytucji państwa.

Wizji jest wiele, chociaż przy swojej będę stał, to jestem rzecz jasna otwarty na merytoryczną dyskusję, ponieważ debatowanie z wzajemnym szacunkiem stanowi fundament dojrzałości politycznej społeczeństwa. W obliczu możliwości kryzysu konstytucyjnego związanego z uznaniem ważności wyborów prezydenckich (stosowna Izba SN nie jest uznawana przez rząd, zasiadają tam tzw. neosędziowie) , rodzi się potrzeba głębokich zmian naszego ustroju. Nastawieni na konflikt oraz upolitycznioną wykładnię konstytucji będziemy się kręcić w odmętach polaryzacji, kiedy na horyzoncie rośnie zagrożenie rosyjskiego imperializmu, intelektualnych fikołków Trumpa oraz potrzeby dalszej integracji europejskiej. Idealnie wszystkie nasze problemu skumulowały się w sytuacji wyboru miernych kandydatów na mierne stanowisko głowy państwa, które jest beznadziejne skonstruowane w ustawie zasadniczej z 1997 r. Jeżeli nie ogarniemy swojego domu, to nawet nie warto wychodzić przez drzwi na zewnątrz…

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Wordpress Social Share Plugin powered by Ultimatelysocial
Przewijanie do góry