Europa po polsku – prezydencja w Radzie
Wchodząc w nowy rok, powitaliśmy fajerwerkami nie tylko nowe szanse, nasze postanowienia czy symboliczny obrót Ziemi wokół Słońca. Tym radosnym akcentem przywitaliśmy także objęcie przez Polskę prezydencji w Radzie Unii Europejskiej. Kierowanie pracami Rady zostało już zainaugurowane uroczystą galą w Teatrze Wielkim. Jednak czy za tym symbolicznym początkiem pójdą realne działania. Rok 2024 przynosi nam wyjątkową okazję – w obliczu tysiąclecia koronacji królewskiej Bolesława Chrobrego oraz pięćsetlecia hołdu pruskiego mamy szansę na promocję Polski i jej bogatego dziedzictwa kulturowego w Europie. To szansa na przypomnienie światu o naszej historii, ale również na budowanie przyszłości w ramach zjednoczonej Europy, opartej na wartościach wolności i solidarności. W tej sytuacji nasuwają się kluczowe pytania: Co prezydencja w Radzie Unii Europejskiej powie o kierunku polskiej polityki zagranicznej? Czy uda nam się wykorzystać tę okazję także wewnętrznie, na rzecz rozwoju i jedności kraju? I wreszcie – jak skutecznie odbudujemy nasz prestiż na arenie brukselskiej po ośmiu latach degradacji wizerunku podczas rządów PiS?
Żyjemy w niezwykle interesujących czasach, gdy splot wydarzeń historycznych łączy się z unikalnymi szansami na ich godne upamiętnienie i wyniesienie na piedestał. W 1966 roku, podczas obchodów tysiąclecia państwa polskiego i chrztu Polski, udało się zrealizować wiele projektów, które służą nam do dziś – na przykład słynny program budowy „1000 szkół na tysiąclecie”. Wówczas Kościół odegrał aktywną rolę, skutecznie angażując społeczeństwo i podtrzymując w swoich szeregach nastroje niepodległościowe. Mimo że świeckie i sakralne obchody rywalizowały ze sobą, ostateczny bilans był pozytywny, a tamte wydarzenia na trwałe zapisały się w historii dzięki swojej skali i rozmachowi. Doniosłość chwili i staranna aranżacja nadały im wyjątkowy charakter, który wspominamy do dziś. A teraz? Pandemia odebrała nam możliwość należytego uczczenia setnej rocznicy bitwy warszawskiej – jednego z najważniejszych zwycięstw w naszej historii. Co więcej, Łuk Triumfalny, który mógłby upamiętniać to wydarzenie, wciąż pozostaje w sferze planów. Obecnie stoimy jednak przed niezwykłą okazją – dwoma rocznicami, które idealnie się uzupełniają: tysiącleciem koronacji Bolesława Chrobrego i pięćsetleciem hołdu pruskiego. Z jednej strony tysiąclecie koronacji Bolesława Chrobrego symbolizuje podniesienie rangi polskiej państwowości do królestwa, co było jednocześnie ukoronowaniem jego polityki. Było to zdecydowane odcięcie się od przynależności do Europy Wschodniej na rzecz Zachodu. Z drugiej strony pięćsetlecie hołdu pruskiego przypomina o polskim zwycięstwie, choć długofalowa szansa na całkowite wyeliminowanie żywiołu pruskiego została zaprzepaszczona. W ogólnym rozrachunku jednak ta rocznica ma potencjał, by podnosić na duchu i budować narodowy optymizm, zamiast utrwalać pesymizm i marazm, w których często tkwimy, wierząc, że nic już nie można zmienić. Te dwa doniosłe wydarzenia patronują roku 2025 i stanowią wyjątkową szansę. Są niezwykłą materią, na której Polska pod przewodnictwem Donalda Tuska może budować w Europie narrację silnego, świadomego swoich interesów gracza, który nie tylko zna swoje cele, ale jest gotowy o nie walczyć.
Czy jednak tym niemal patetycznym wstępem nie próbujemy stworzyć dobrej miny do złej gry? Prezydencja w Radzie Unii Europejskiej, czyli po prostu przewodnictwo, sprowadza się do kierowania obradami ministrów odpowiednich resortów – takich jak finansów, spraw zagranicznych czy infrastruktury. W gruncie rzeczy jest to bardzo urzędnicza, wręcz biurokratyczna funkcja, choć daje pewne przywileje wynikające z pozycji primus inter pares wśród innych państw członkowskich. Co więcej, świadomość tego wydarzenia w społeczeństwie pozostaje niska – aż 59% Polaków, według badań CBOS, nie słyszało o objęciu przez Polskę prezydencji w Radzie . Choć sama sytuacja jest wyjątkowa – Polska po raz drugi w historii przewodzi pracom tego organu – warto zachować zdrowy dystans wobec tego, co rzeczywiście oznacza. Już podczas uroczystej inauguracji daliśmy wyraźny sygnał o naszej nowej roli w Europie: obrońcy status quo, strażnika systemu lub, mówiąc bardziej dosadnie, przedstawiciela głównego nurtu polityki europejskiej.
Na galę inaugurującą polską prezydencję w Radzie Unii Europejskiej zaproszono m.in. Ursulę von der Leyen, która jednak nie mogła przybyć z powodu choroby, oraz Antonio Costę, nowego przewodniczącego Rady Europejskiej . Większe kontrowersje wiążą się jednak z innymi nieobecnymi gośćmi. Pomimo zaproszenia Prezydent Andrzej Duda zdecydował się wysłać jedynie swojego pełnomocnika. W tym samym czasie, jak to ujął Donald Tusk na platformie X, „szusował” na nartach . Kolejną kwestią była nieobecność przedstawiciela Węgier, które kończyły swoją prezydencję. Wiceminister Magdalena Sobkowiak-Czarnecka wprost stwierdziła, że reprezentant odchodzącej władzy prezydencji – Viktor Orbán i jego administracja – nie są mile widziani, nawet na szczeblu ambasadora. To jawne obniżenie rangi dyplomatycznej relacji, które można odczytać jako celowe poniżenie . Tak więc podczas uroczystości w Teatrze Wielkim zabrakło dwóch podmiotów postrzeganych jako zagrożenia dla europejskiego mainstreamu – PiS-u oraz orbanowskich Węgier. Ta sytuacja stanowi nie tylko pojedynczy incydent, ale wyraźną ilustrację schematów, które zaczynają kształtować się w Europie. Otóż W Bułgarii ponownie nie udaje się sformować stabilnego rządu, w Austrii wybory parlamentarne wygrywa nacjonalistyczna FPÖ, a w Niemczech rośnie poparcie zarówno dla prawicowej AfD, jak i lewicowej BSW. Dodatkowo, z powodu kryzysu rządowego, już w lutym odbędą się przedterminowe wybory do Bundestagu. We Francji coraz większe poparcie zdobywa Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen, w Holandii wybory wygrał Geert Wilders – zwolennik opuszczenia Unii Europejskiej – który zdołał utworzyć koalicję rządową. Na Słowacji władzę sprawują Robert Fico i Peter Pellegrini, otwarcie szantażujący Ukrainę i utrzymujący przyjazne relacje z Rosją, a we Włoszech wciąż rządzi konserwatywna Giorgia Meloni.
Na tym tle pojawia się Donald Tusk – polityk stanowczy, konsekwentny i zdecydowany w obronie liberalnej demokracji, zarówno w Polsce, jak i w Europie. Bez wahania przeciwstawia się byłym sojusznikom Orbána. W obliczu niestabilności politycznej w Unii, Polska pod przewodnictwem Tuska jawi się jako twierdza progresywnej, europejskiej myśli – „uśmiechnięta” i otwarta na dialog. Jednak za tym sympatycznym wyrazem twarzy może kryć się jedynie pusta retoryka, stworzona na potrzeby sondaży wyborczych. Brakuje konkretnej idei, a działania często ograniczają się do frazesów, mających jedynie utrzymać wizerunek na potrzeby bieżącej gry politycznej.
Choć nie darzę Donalda Tuska szczególnym uczuciem, podobnie jak całego układu POPiS, mogę z całą pewnością stwierdzić, że obecny splot wydarzeń sprawia, iż mamy szczęście, że to właśnie on stoi na czele naszego rządu. W czasie, gdy Europa zmaga się z narastającą falą eurosceptycyzmu i podważaniem sprawczości Unii – szczególnie w kwestiach bezpieczeństwa – Polska obejmuje przewodnictwo w Radzie Unii Europejskiej pod hasłem „Bezpieczeństwo, Europo!”. Trudno zaprzeczyć, że jest to strzał w dziesiątkę, ale równocześnie szansa, której nie można zmarnować. Według badań CBOS aż 68% Polaków liczy na poprawę wizerunku Polski w Europie, a 59% na wzrost naszej siły i sprawczości . Kluczowe pytanie brzmi: czy Donald Tusk wykorzysta przypadające w tym czasie wielkie rocznice polskiej państwowości, by budować wizerunek Polski jako silnego gracza – kraju o głębokich korzeniach, którego historia nie zaczyna się 30 czy 40 lat temu? Polska to nie tylko rewolucja Solidarności. Możemy czerpać dumę i budować tożsamość na bazie innych wielkich wydarzeń, zwłaszcza w roku, w którym przypadają okrągłe rocznice. Tusk jest niewątpliwym szczęściarzem – trafił na splot okoliczności, który stwarza ogromne możliwości. Jednak bez skutecznego ich wykorzystania ocena jego rządów na kartach historii może okazać się negatywna. Na barkach Donalda Tuska – wyrastającego na strażnika europejskiej demokracji – spoczywa teraz odpowiedzialność. Ma szansę nie tylko umocnić wizerunek Polski w Europie, ale także odegrać rolę obrońcy starego, uśmiechniętego porządku z Brukseli. Od niego zależy jak zostanie zapisany na łamach historii, musi mieć na uwadze, że nie wykorzystując takich szans, będzie stanowiło to dużą skazę na całym dorobku.





