Kończymy pisanie matur. Jedno jest pewne: w końcu możemy oddychać z ulgą. Przeszliśmy przez „egzamin dojrzałości”. Jedni suchą stopą, inni trochę gorzej. Absurd znowu zatryumfował nad młodymi ludźmi. Gombrowicz celnie zauważył, że Polska to naród skazany na wieczne dojrzewanie. Jego stopień musi być egzaminowany. Do Gombrowiczowskiej Formy pewnie jeszcze tutaj wrócimy. Teraz czas na napisanie paru gorzkich słów.
Matura to coroczna farsa odprawiana przez państwo dla młodzieży w wieku rozwojowym. Święto iluzji. Umiejętność policzenia delty i wyrecytowania Mickiewicza sprawia, że stajesz się inteligentny – lub nie. Przez kilka tygodni zamiera cały kraj, jakby od matury zależały losy ludzkości, a przynajmniej cena chleba i wódki (naszych ulubionych produktów spożywczych).
Telewizje i media pokazują nas, młodych, z przerażeniem w oczach na minuty przed egzaminem. Nagłówki mówią o maturzystach, którzy wchodzą na egzamin jak na ścięcie. A półgłówki (dziennikarze) dopytują maturzystów po wyjściu o „tematy z polskiego”.
Maturzysta został przygotowany do pisania tekstów, które nie nadają się do publikacji ze względu na swoją płytkość. O miłości u Słowackiego czy „istocie tragizmu w Antygonie”. Po egzaminie większość z nich zapomina, że istniał ktoś taki jak Kreon. Przez chwilę robią sobie żarty z Edypa, bo przespał się z własną matką. I to jest śmieszne!
Matura stała się rytuałem inicjacyjnym. Symbolem słusznie minionej epoki, w której wierzono, że sucha teoria jest kluczem do awansu społecznego. Polska szkoła jest ewenementem. To jedyne miejsce literackich spotkań, w których uczniowie udają, że przeczytali książkę, a nauczyciele – że dają temu wiarę.
Gdy na Zachodzie, by dostać się na studia, należy napisać o sobie esej, przedstawić projekty, w których brało się udział lub które się współtworzyło – polska młodzież siedzi nad grafomanami romantyzmu i szuka oniryzmu w wierszach Leśmiana, dalej nie wiedząc za bardzo, o co biega. Matura stała się na świecie reliktem. Symbolem edukacji zaściankowej. Ucieleśnieniem Formy.
Rok w rok polska oświata dostaje spazmów. W szkołach, równie elastycznych co Lenin w mauzoleum, odbywa się rytuał zwany „maturą ustną”, która nie ma znaczenia w rekrutacji na uczelnie wyższe, lecz jej zdanie warunkuje otrzymanie świadectwa „dojrzałości”.
Gombrowicz pisał o Formie przez wielkie F – tej, co nas upupia, przekształca w monumentalny obiekt zamiast pokazać nam drogę. Formie, która zawładnęła naszą edukacją. Formie, która próbuje wcisnąć nam na siłę rybę, zamiast nauczyć, jak korzystać z wędki. Jedno zdanie mistrza zasługuje na szczególną analizę: „Gęba to to, co robią inni”. W szkole gęb jest od groma – uczniowie mają „gębę” pilnego ucznia-maturzysty, nauczyciele mają „gębę” poganiacza, a arkusz maturalny – „gębę” boską, czyli jedyną słuszną i nieomylną.
Ale szkoła się trzyma. I robi z ludzi idiotów. Egzaminator pyta: „Co autor miał na myśli?”, a maturzysta wchodzi w rolę wszechwiedzącego narratora, który siedział Mrożkowi i Herbertowi pod kopułą. Nie może powiedzieć, że interpretuje go w sposób odmienny od klucza. Straci punkty, a z nimi – marzenia.
Pod jednym względem jestem zachwycony. Nie sztuką, nie młodzieżą, ani farsą. Ministerstwo Edukacji Narodowej potrafi zmienić bunt wobec świata w obowiązkową lekturę i wcisnąć go „na chama” w kartki zeszytu. Co tam treść! Ważne, że przecinek znajduje się w dobrym miejscu.
MATMA I INNE NARZĘDZIA TORTUR
Gdy tylko usłyszę słowo „matematyka” – dostaję bólu głowy. Królowa nauk i cesarzowa frustracji oraz systemowy bicz zarazem. Gdyby liczby i funkcje miały uczucia, to same zniosłyby obowiązkowy egzamin maturalny z „majcy”. Ale nie mają. Więc co roku uprzykrzają życie setkom tysięcy nastolatków.
Wybitny profesor matematyki ze Lwowa, Stefan Banach, powiedział podobno, że „najlepsi matematycy odnajdują analogie pomiędzy analogiami”. Uważał tak 100 lat temu, gdy edukacja spełniała swoją rolę. Dzisiaj nie widać nawet analogii pomiędzy twierdzeniami, a nawet działaniami (nie tylko matematycznymi).
Państwo, które nie potrafi zbudować działającej aplikacji do rejestracji pacjentów, myśli, że rozwiązywanie układów równań to fundament nowoczesnego społeczeństwa. A uczeń – biedny, niewinny, ledwo rozróżniający kąty od kątów – bez korepetycji za miliony monet, nie da rady przezwyciężyć systemu.
Najgorszy jest fakt, że wszystko jest w „dobrej wierze”. Matura ma być „obiektywna”. Czyli równa dla wszystkich. Czy jest coś bardziej obiektywnego od niesprawiedliwości?
I tak oto, w imię szlachetnej idei, uczniowie rozwiązują logarytmy, których nie użyje nawet informatyk kwantowy. A życie oczekuje od nas czegoś więcej. Większość świeżych biznesów w Polsce plajtuje po kilku miesiącach. Dlaczego? Na pewno nie z powodu braku umiejętności liczenia…
Matura zabija kreatywność. Wysysa z człowieka poczucie wyjątkowości, odrębności i kreatywności. Zmusza go do sztucznego rozwijania się w dziedzinach, z którymi nie chce mieć nic wspólnego. Skoro 15-latki mogą podejmować decyzję, z kim i na jakich zasadach chcą uprawiać seks, to dlaczego nie mogą zrezygnować z nudnych egzaminów z matmy i polskiego, na rzecz partycypacji w projektach społecznych, politycznych i biznesowych? Według mnie, tylko takie osiągnięcia mogą uatrakcyjniać potencjalnego studenta w oczach rekruterów.
Każdy z nas jest inny. Wyobraźmy sobie sytuację, w której małpa, słoń, lew, mrówka i wąż muszą rywalizować o to, kto szybciej wejdzie na drzewo. Wygra oczywiście najlepiej przystosowana małpa. Lew nie wejdzie na drzewo, pomimo faktu, że jest świetnym liderem swojego stada oraz znakomitym drapieżnikiem. Mrówka, pomimo swojej pracowitości, również nie ma najmniejszych szans. A wąż? Wąż jakoś się prześlizgnie. Matura to safari.
Nadszedł czas na zmiany. Matura powinna pójść z duchem czasu. Jeżeli chcemy, by wykształcenie znaczyło więcej niż papierek, który pokazuje się swoim wnukom, musimy poważnie się zastanowić. Małpy zeszły z drzewa i stały się ludźmi. Może najwyższy czas, by zrobiły to ponownie?





