miĘdzy westernem a politykĄ

MIĘDZY WESTERNEM A POLITYKĄ

Wciągnąłem się ostatnio w kino true crime.
W obliczu nadchodzącej matury z historii, jest coś wizjonerskiego w oglądaniu
prawdziwych historii zaprezentowanych na ekranie. To praktycznie tak, jakby się
uczyć, prawda? No, niestety nie. Na moje nieszczęście CKE nie wymaga znajomości
biografii Jordana Belforta, Franka Lucasa czy Zodiaka. Interesują ich raczej reformy
ustrojowe Kazimierza Wielkiego. A szkoda.

Nie zmienia to faktu, że idealnie w mój aktualny gust wpasował się najnowszy film
Justina Kurzela, pt. „The Order”, który obejrzeć można na Amazon Prime Video. Jest to oparta na faktach historia neonazistowskiej, suprematystycznej organizacji terrorystycznej, działającej w Stanach Zjednoczonych w latach 80., która dążyła do obalenia rządu federalnego. Wcześniej jednak okradają banki, podkładają bomby czy dokonują morderstw – z ich rąk śmierć ponosi m. in. Alan Berg – żydowski
prezenter radiowy. Do jądra ciemności próbuje dotrzeć Terry Husk (będący postacią
fikcyjną) – agent FBI po przejściach, który przyjeżdża do miasteczka w poszukiwaniu
spokojniejszego życia.

W tą rolę świetnie wpasował się Jude Law – nie jest to już przystojny, ripleyowski
Dickie Greenleaf, a raczej styrany swoją karierą emeryt z problemami zdrowotnymi.
Nie jest już tak opanowany i zorganizowany jak w przeszłości – stał się impulsywny,
porywa się z motyką na słońce próbując samemu wszczynać strzelaniny z
przestępcami. Jest trochę jak Bezimienny Rewolwerowiec (“Za garść dolarów”) –
samotny wilk w walce z otaczającym złem. W kontrze wobec niego poznajemy Boba
Mathewsa (Nicholas Hoult) – przywódcę “zakonu”. Jest młody i zdeterminowany, a
swoją charyzmą łatwo przyciąga nowych członków organizacji. Ma już dosyć
swojego mentora duchowego, który nie realizuje żadnych działań, a jedynie
wygłasza frazesy. Choć ten twierdzi, że należy być cierpliwym, bo “za 10 lat
będziemy mieć ludzi w Kongresie” – Bob nie chce czekać.

W “The Order” można zresztą odnaleźć wiele filmowego dialogu. Przykładowo, atak
na ciężarówkę z pieniędzmi przypomina o tradycyjnym, westernowym motywie
najazdu na pociąg ze złotem. Odnaleźć można też trochę współczesności. Klimat
prowincjonalnego, amerykańskiego miasteczka, który został wykreowany można
porównać do “Aż do piekła”. W obu filmach jest obecny ten sam motyw – lokalnych
przestępców, wobec których bezradne są biedne, zaniedbane, miejscowe władze.
Nie byłbym też sobą, gdybym nie zwrócił uwagi na świetnie brzmiącą broń palną,
której głęboki dźwięk strzału majestatycznie rozchodzi się po okolicy. Mówiąc już o dźwiękach, to należy docenić wytworzoną audiowizualność. Piękna muzyka napisana przez brata reżysera, Jeda Kurzela, zaznacza
południowoamerykańską surowość. Jest ona bardzo charakterystyczna dla
konkretnych wątków czy sytuacji – samotnej podróży przez prerię, polowania na
jelenie czy napiętej strzelaniny między bohaterami. Równie świetne są zdjęcia.

Mistrzowskie ujęcia Adama Arkapawa, który wcześniej pracował przy podobnie
zrealizowanym “Detektywie” czy “Makbecie” Kurzela. Te podobieństwa widać przy
fantastycznym przedstawieniu szerokiego krajobrazu otaczającego bohaterów.
“The Order” nie jest jednak filmem wybitnym. Szwankuje trochę tempo. Film, choć
trwa niecałe dwie godziny, powoli się rozkręca. Potrzebuje pierwszych trzydziestu
minut, żeby zaangażować widza. Brakuje tu stabilności. Ale to nic złego. Myślę, że
dla takich filmów powstało słowo “porządny”, którym lubię określać takie produkcje. Jest to kawał porządnego kina. Ma jednak jeden, zasadniczy dla odbioru filmu problem – niezwiązany z fabułą.

Otóż, członkowie organizacji funkcjonują według prawdziwej książki “The Turner
Diaries”. Jest to rasistowska i antysemicka powieść o organizacji dążącej do wojny
rasowej i przewrotu w państwie. Głosi ona również masowe egzekucje dla zdrajców
“białej rasy”, którzy zostaną powieszeni w “Dzień Liny” (Day of the Rope). W
napisach końcowych dowiadujemy się z kolei, że właśnie ta książka była inspiracją
dla Ataku na Kapitol 6 stycznia 2021 roku. Film wyszedł na amerykańskie ekrany 31
sierpnia 2024 roku – dwa miesiące przed wyborami prezydenckimi w Stanach Zjednoczonych. O styczniowych wydarzeniach można dyskutować. Ale czy
reżyserowi na pewno zależało na pokazaniu strasznej historii z lat 80., czy miał
przede wszystkim motywacje polityczne? Nie wiem, ale przebaczam, bo nakręcił
porządny film.

Mateusz Banaś

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Wordpress Social Share Plugin powered by Ultimatelysocial
Przewijanie do góry