W ostatnich dniach kompletnie bez echa w polskich mediach zakręconych kampanią niewyborczą, otwarciem Notre Dame w Paryżu czy obaleniem Al-Assada w Syrii przeszła ciekawa informacja odnośnie Izraela, o którym co jak co, ale jest głośno. Słyszeliśmy o świetnym rozpracowaniu struktur Hezbollahu, zbrodniach izraelskich w Gazie, bombardowaniach Izraela z strony Iranu oraz w ostatnich dniach o zawieszeniu broni w Libanie. Część społeczeństwa się oburzała, chodząc w protestach wyrażającym wsparcie Palestynie, a inni byli obojętni lub wyrażali zadowolenie z sukcesywnych działań lądowego, amerykańskiego lotniskowca położonego w morzu arabskich dyktatur i autokracji. Jednak teraz w atmosferze wojennej zawieruchy i niepewności na Bliskim Wschodzie, jakby nigdy nic władze Paragwaju z uśmiechem na ustach otworzyły z przedstawicielami Izraela ambasadę w Jerozolimie. Problem polega na tym, że przedstawicielstwo dyplomatyczne posiada tam zaledwie 6 państw, w tym USA, ponieważ zgodnie z prawem międzynarodowym stolicą Izraela jest Tel-Aviv. Jednakże pozycja Paragwaju nie powinna nas szokować, wystarczy spojrzeć głębiej.
Paragwaj był jednym z pierwszych państw, które uznały Izrael i nawiązały z nim stosunki dyplomatyczne, jednak były one dosyć nieoczywiste. Z jednej strony poparła rozwiązanie dwupaństwowe (potwierdzone dokumentem MSZ z 2018 r., kiedy cofnięto pierwszą decyzję o przeniesieniu ambasady do Jerozolimy), jednak nie przeszkadza jej to ustami prezydenta Peña uznawać Jerozolimę jako stolicę Izraela, która de iure podzielona jest prawem międzynarodowym na obie strony konfliktu i oficjalnie stolicą jest Tel-Aviv. Argumentacja prezydenta jest prosta – Izrael jest suwerennym państwem, więc nie będziemy się wtrącać w jego wewnętrzne sprawy.
Od 1954 r. do 1989 r. w Paragwaju rządził faszystowski dyktator niemieckiego pochodzenia Alfredo Stroessner, który mimo ochoczego przyjmowania niemieckich zbrodniarzy, m.in Josefa Mengele, potrafił ułożyć się na świecie, w tym z Izraelem. Bowiem w 1969 r. w porozumieniu z premier Izraela Goldą Meyer rozpoczęto proces relokacji 60 tysięcy Palestyńczyków z Strefy Gazy do Paragwaju, za każdego nowego mieszkańca Stroessner miał dostawać 33 dolary. Jednak plan spalił na panewce i nigdy się nie dowiemy, jak wyglądałby obecny konflikt przy takim przebiegu zdarzeń. Palestyńczycy czuli podstęp, ci co wyjechali od razu poznali rzeczywistość. Zamiast obiecanej ziemi musieli ciężko pracować, zostali oszukani. Niewiarygodnym żartem historii jest fakt, że przed wojną planowano zrobić dokładnie to samo, ale z Żydami i Madagaskarem, cóż za ironia losu, a może działanie z doświadczenia?
Niemniej jednak po upadku dyktatury wpływy i dobre relacje z Izraelem trwały w przeciwieństwie do zdecydowanie pro-palestyńskich, socjalistycznych liderów wielu państw latynoskich. W 2016 r. po największej od 50 lat powodzi Izrael od razu pomógł 100 000 poszkodowanym, uzasadniając to pomocą dla “siostrzanego” narodu. Co więcej prezydent Horacio Cartes, ten który na chwilę w 2018 r. przeniósł ambasadę do Jerozolimy, został wyróżniony nagrodą Światowego Kongresu Żydów. Nie dziwota, że posiada dobre zdanie o Żydach, skoro nawet jego doradcą politycznym był amerykanin żydowskiego pochodzenia. Jednak dobre stosunki są dużo trwalsze i dłuższe niźli jakaś nagroda, od dekad kwitnie handel pomiędzy oboma krajami, w większości oparty na paragwajskim eksporcie mięsa oraz soi do Izraela.
Przypadek Paragwaju jest ciekawy. Jako jedyny spośród państw Ameryki Południowej głosował rok temu przeciwko rezolucjom ONZ wzywającym do pomocy ofiarom wojny w Gazie, natychmiastowemu zawieszeniu broni oraz zaprzestaniu działań niehumanitarnych. Rezolucje przeszły, lecz w mniejszości oprócz Paragwaju i Izraela znalazły się również Stany Zjednoczone, co pokazuje dosadnie kogo wspierają władze z Asuncion. Mimo bycia na krańcu świata, w strefie od wielu dekad bez żadnych wojen między państwami i poza szerszym zainteresowaniem opinii publicznej, z osobistych oraz finansowych przesłanek Paragwaj stanowi twierdzę Izraela. Jego stanowisko nie jest jakoś szczególnie ważne dla całego świata, lecz pokazuje pewien trend, a właściwie tło wydarzeń, w których bierze udział.
Bowiem w 2017 r. kiedy USA przeniosły decyzją Donalda Trumpa ambasadę do Jerozolimy, światowe elity grzmiały na alarm i krytykowały decyzję ekscentrycznego biznesmena. Jednak nie wszyscy tak zareagowali. Gwatemala oraz Honduras widząc zielone światło z Waszyngtonu również to uczyniły, oczekując poprawy relacji z Amerykanami. Liczyli na wsparcie finansowe z Izraela oraz USA, była to decyzja podyktowana tylko i wyłącznie finansowym koniunkturalizmem. Wpisuje się to w proces, na który jako UE spóźniliśmy się, pominęliśmy go w naszych planach. Jako Europa skupiliśmy się na walce z zmianami klimatycznymi, walką o równe prawa płci itd., lecz zapomnieliśmy o budowaniu wpływów UE na świecie tam, gdzie da się to zrobić za pomocą biznesu. Mowa o walce o wpływu Globalnego Południa, wielkich nieobecnych światowych salonów, którzy chcą po prostu się rozwijać i wyprowadzać ludzi z nędzy. Ich nie interesuje mord w Buczy, Rafah, sprawa Ujgurów czy niewolnicza praca z ZEA, ponieważ nie mają na to wpływu, my również w gruncie rzeczy nie mamy, ale dajemy się łudzić samym sobą. Niestety przesypiamy tę walkę, państwa BRICS coraz bardziej osadzają się w państwach, z którymi wstyd się nam zadawać, ponieważ łamią prawa człowieka. Przekupują je, dają granty, budują infrastrukturę. Tak jak udało się przekupić na stronę żydowską Paragwaj, Gwatemalę i Honduras, to praktycznie cała Afryka wpada w szpony chińskiej kolonizacji ekonomicznej. Rosjanie zasadzają swoje oddziały ekspedycyjne i najemnicze w byłych francuskich koloniach na terenie Sahelu. A my? Przegłosowujemy po raz n-ty rezolucję PE potępiającą łamanie praw człowieka w jednej z dziur na politycznej mapie świata. Ideały są ważne, lecz obecnie przegrywamy z tymi, którzy mają swoje, złe względem nas zamiary. Nie możemy brnąć na siłę w walkę o demokrację dekretami i szantażem w umowach handlowych, powinniśmy do naszego systemu przekonywać polityką faktów dokonanych, tj. pokazaniem, że nasz model gospodarki oraz państwa bardziej się sprawdza. Wymaga to wyjścia z sztywnych schematów obecnej brukselskiej dyplomacji, lecz liczę, że jest to wykonywalne. Jest to sprawa dla nas kluczowa, aby nie dać się znowu wcisnąć z bipolarny system mocarstw, gdzie Europa będzie tylko jednym z amerykańskich lotniskowców. Musimy walczyć o swoje, musimy budować swój blok dyplomacją, zdobywaniem wpływów, bezwzględną walką z rozszerzającymi się mackami BRICS w Afryce oraz Ameryce, bo chociaż nie jest to zwarty blok, który może nam zagrozić dedolaryzacją świata, to wyznacza pewien niebezpieczny trend dla wolnego świata.
B.K.P





