ostatnie spotkanie

Ostatnie spotkanie

Było to popołudnie o najpiękniejszej porze wiosennej. Młoda para zakochanych, jak zwykle, chłonęła siebie nawzajem wzrokiem. Widzieli się niemal codziennie, a jednak to wciąż było za mało, aby się sobą nacieszyli. Chyba tylko wieczność spędzona razem byłaby w stanie w pełni ich usatysfakcjonować.

Usiedli na ławeczce ruchem tak żałośnie powolnym, że niemal niezdarnym. On ledwie dotykał skrawkiem buta ziemi, zaś jej nogi bezwiednie latały, jakby całkowicie oddały się w niewolę wiatrowi. Ławka, na której siedzieli, była dla nich zbyt duża, jednak zupełnie im to nie przeszkadzało. Nie licząc dzieci, które przebiegały obok i prosiły ich o dołączenie do wspólnej zabawy, a oni – zbyt dorośli – grzecznie odmawiali, nie odrywając od siebie wzroku.

Byli nierozłączni. Każdego dnia siadali razem na tej samej ławce, w ten sam powolny i nieco niezgrabny sposób.

– Przyrzekasz? – zapytała, chwytając go za rękę.
Ruch ten był tak niewinny, a zarazem tak stanowczy, że został zmuszony do natychmiastowej odpowiedzi:
– Tak.
– Na pewno mnie nie opuścisz? – powiedziała, przesuwając się nieco bliżej niego.
– Nie – odpowiedź niemal zderzyła się z pytaniem.
Ona ciągnęła dalej:
– Choćby dosięgnęła nas staro…
– Choćby – przerwał jej nieumyślnie.

Był tak blisko zniszczenia tej pięknej chwili. Drugą ręką, tą, która nie była uwięziona w jej drobnych palcach, sięgnął do głowy i złapał się za czoło, jakby coś go uderzyło – chyba tylko wyrzuty sumienia, że wyprzedził jej pytanie nędznym „choćby”. Jednak dziewczyna wcale nie zwróciła na to uwagi. Uśmiechnęła się delikatnie, jakby z ulgą, i tylko lekko przysunęła się bliżej, tak że ich ramiona niemal się stykały. Kontynuowała więc:

– A jakbyś kiedyś musiał iść?… Gdzieś daleko? – zapytała, marszcząc lekko nos. – To też byś wrócił?
Popatrzył w przestrzeń przed sobą, jakby widział coś, czego jeszcze nie potrafił nazwać. Potem skinął głową i powiedział pewnie:
– Też.

Obserwowali dzieci, które nadal próbowały wciągnąć ich do wspólnej zabawy, a oni – dojrzalsi o kolejne minuty – wciąż grzecznie im odmawiali. Sporadycznie krzyżowali ze sobą wzrok, a kiedy tylko to się zdarzało, niewinnie się uśmiechali. Nie potrzebowali zabaw. Potrzebowali chwili dla siebie.

– Ale jaką mam pewność? – wróciła do tematu.
Spojrzał jej głęboko w oczy. Zdawało się, że w tej jednej chwili chciał na zawsze zapamiętać rysy jej twarzy.
– Bo przyrzekłem.
I tyle.

Siedzieli jeszcze chwilę w ciszy, słuchając jedynie śpiewu ptaków i odgłosów euforii dobiegających z placu zabaw, gdzie inne dzieci grały w berka. Ściskali swoje dłonie. Nawet ona przestała wymachiwać swoimi nóżkami. Zamarła z nadzieją, że taki absolutny bezruch wstzryma czas. Niedługo potem się pożegnali – z nieśmiałym uśmiechem – w przekonaniu, że jutro znów będą tu razem. O tej samej porze. W tym samym miejscu. Jak zawsze.

Następnego dnia przyszła wcześniej niż zwykle. Rozejrzała się. Ale jego nigdzie nie było. Usiadła na ich ławce – tym razem samotnie. Złożyła dłonie tak, jak jeszcze wczoraj splatała je z jego dłońmi. Patrzyła to na drzewo, to na plac zabaw, to na miejsce obok siebie. Przypominała sobie jego oczy, ton głosu i to jedno słowo, które wypowiedział z taką pewnością. Czekała. On dalej się nie zjawił. Zaczęła łkać.

Nie byłem już w stanie znieść tego widoku. Musiałem w końcu przekazać jej tę informację. Zbliżyłem się więc do dziewczynki, pochyliłem się nad nią i powiedziałem, że już nigdy nie zobaczy swojego jedynego – Stasia – ponieważ został przeniesiony do innego przedszkola.

Dzisiejsza pogoda, jak na złość, nie różniła się niczym od tej wczorajszej…

Paweł Kośnik

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Wordpress Social Share Plugin powered by Ultimatelysocial
Przewijanie do góry