Przeglądałem sobie pewnego wieczoru Instagrama, gdy natrafiłem na filmik z jednej z debaty w ramach wyborów na burmistrza Nowego Jorku. Brało w niej udział trzech kandydatów: Andrew Cuomo, który choć przegrał prawybory w Partii Demokratycznej, postanowił wystartować jako kandydat niezależny, Curtis Sliwa – republikanin oraz Zohran Mamdani, który został oficjalnym kandydatem Demokratów. Wystąpiła taka sytuacja:
Prowadzący pyta o to, której nowojorskiej drużynie grającej w NBA kibicują – New York Knicks czy Brooklyn Nets. Pierwszy odpowiada Sliwa, pewnie i stanowczo wyznaje: “That’s my team, the Knicks”. Drugim wywołanym do odpowiedzi jest Cuomo, który zakłopotany zaczyna gestykulować i mówi, że on, to w zasadzie kibicuje tak połowa po połowie – trochę tym, a trochę tym (“I’m gonna go half and half. I can make it back and forth”). Od razu śmiać się zaczyna Mamdani, który twierdzi, że właśnie czegoś takiego dosyć mają Nowojorczycy. “Po prostu wybierz którąś drużynę!”, mówi do konkurenta, samemu stawiając na Knicksów. Ta na pierwszy rzut oka błaha wymiana zdań na temat ulubionego klubu sportowego udowodniła coś, nad czym przez długi czas się zastanawiałem.
Żyjemy w czasach ultrapostpolityki. Okazuje się bowiem, że tradycyjna postpolityka, w której nie ma poglądów politycznych, ekonomicznych, czy społecznych, a jest jedynie najbardziej możliwie centrystyczny, bezbarwny fakt – przedawniła się. Jest w dzisiejszych czasach nie wystarczająca. Sama postpolityka we wspaniały sposób została obrazowo przedstawiona w grze Disco Elysium, gdzie światopogląd ten można przypisać ugrupowaniu Moralistów, którzy opisani są tak: “Moraliści tak naprawdę nie mają przekonań. Czasem natykają się na jakieś, niczym na dziecięcą zabawkę na dywanie. Ale zabawkę natychmiast się odkłada, a dziecku daje reprymendę. Centryzm nie jest zmianą, nawet stopniową. Jest kontrolą. nad sobą samym i nad światem”.
Tu mamy jednak do czynienia z czymś więcej. Politycy nie chcą już mieć nawet prywatnych opinii czy zwykłych preferencji na tak błahe tematy jak swój ulubiony klub. Boją się, że popierając jednych, zantagonizują drugich. Co wydaje się dość kontrproduktywne, bo mówiąc, że wspieramy A i B, kibic A oburzy się, że nie dość, że tylko trochę wspieramy A, to na dodatek czujemy sympatię do B – i vice versa. Zrażamy więc do siebie wszystkich, a nie połowę. Ludzie chcą od polityków stanowczości i stabilności poglądów.
Żarty żartami, lecz wydaje się, że problem jest szerszy niż się wydaje i można go zauważyć również w na polskiej scenie politycznej, choć u nas postpolityka jeszcze nie doszła do swojej skrajnej postacii. Spójrzmy na przykład na kampanię prezydencką 2025 roku, a nawet na obie strony sporu. Jeśli spojrzymy na wypowiedzi Rafała Trzaskowskiego zauważymy bardzo zabawną niekonsekwencję. 8 stycznia kandydat Platformy Obywatelskiej mówił: “Musimy zdawać sobie sprawę z tego, że Ukraina nie może wejść do Unii Europejskiej, jeżeli polityka rolna nie zostanie zmieniona”. A z kolei 11 stycznia, czyli trzy dni później: “Bardzo mnie zaskoczyły słowa mojego konkurenta [Karola Nawrockiego] mówiące o tym i stawiające pod znakiem zapytania członkostwo Ukrainy w NATO czy w Unii Europejskiej, dlatego że to jest polska racja stanu”. Dwie kompletnie sprzeczne wypowiedzi w przeciągu niecałego tygodnia.
Inną ciekawą sytuację można było dostrzec u przyszłego prezydenta, Karola Nawrockiego – który przez długi czas był niezdecydowany na temat podatku katastralnego. Inaczej swoje poglądy przedstawiał sam kandydat, inaczej sztab, co innego podane było Latarnikowi Wyborczemu, a jeszcze co innego mówiono w trakcie rozmowy u Sławomira Mentzena. Zdaje się, że w ten sposób próbowano zadowolić zarówno konfederackich przedsiębiorców, jak i odciągnąć młodych, lewicowych wyborców od Trzaskowskiego. I choć ostatecznie 1 czerwca Nawrocki sukces odniósł – to prawdziwych poglądów na temat podatku katastralnego wciąż nie znamy.
Podczas wyborów doszło jednak również do innego interesującego procesu, czyli tzw. mentzenizacji. Dało się poznać, że młodym ludziom coraz bardziej podobają się wolnościowe, wolnorynkowe poglądy kandydata Konfederacji. Dlatego więc dwóch najważniejszych kandydatów zaczęło podbierać poglądy Mentzena. I choć dla Karola Nawrockiego było to łatwiejsze – wielokrotnie wskazywano na to, że jest on radykalniejszy od establishmentu Prawa i Sprawiedliwości – tak Trzaskowski wyglądał zupełnie niewiarygodnie mówiąc, że z wieloma postulatami Sławomira Mentzena się zgadza czy przywołując swój pomysł patriotyzmu gospodarczego.
Okazuje się bowiem, że żyjemy w świecie odwróconych ról. Wydaje się bowiem, że zdrowym systemem jest ten, w którym kandydaci czy partie przedstawiają swoje programy, które koherentnie ukazują pewien zbiór wartości, próbując przekonać argumentami wyborców, że to ich postulaty są właściwe. W kampanii okazało się jednak, że to wyborcy pośrednio narzucają kandydatom swoje poglądy, które ci skrupulatnie dobierają. Sprawia to więc, że w politycznym mainstreamie nie ma w zasadzie programowych różnic. Koalicja Obywatelska, która za rządów PiSu mówiła o programie 500+ jako o demotywującym biednych do pracy rozdawnictwie, które wywoła katastrofę budżetową, dzisiaj, gdy większość społeczeństwa popiera ten pomysł – przedstawia 800+ jako sukces swoich rządów.
O kwestii przedstawiania swoich prawdziwych poglądów, które często mogą stać w sprzeczności z głównym nurtem mówił również Jan Rokita w swoim komentarzu na Kanale Zero pt. “ROKITA: MENTZEN ZASŁUGUJE NA SZACUNEK. CZY POLITYKOWI WOLNO MIEĆ POGLĄDY?”, gdzie stawia tezę, że należy docenić odwagę polityka Konfederacji do głębokiego zakorzenienia w swoich wartościach, co można było zauważyć podczas głosowania dotyczącego zrównania banderyzmu z hitleryzmem, podczas którego Mentzen zagłosował przeciw, argumentując to postulatem nieograniczonej wolności słowa. Czy ten system wartości jest spójny? Wątpię, bo Mentzen niespecjalnie garnie się do depenalizacji nazizmu czy faszyzmu.
Gdy usłyszałem słowa Andrew Cuomo z debaty przypomniała mi się pewna sytuacja z kariery Donalda Trumpa. Rozmawiał z dwójką dziennikarzy, którzy wskazują, że wspominał on, jakoby Biblia była jego ulubioną książką. Jeden z nich, zaciekawiony pyta, jakie są jego ulubione wersety biblijne. Trump odpowiada, że wolałby o tym nie mówić, bo jest to coś prywatnego, nie chce w takie tematy się zagłębiać. Drugi dziennikarz prawdopodobnie poczuł, że jest coś na rzeczy. Dopytuje więc, czy Trump woli Stary czy Nowy Testament. Ten chwilę się zastanawia i niczym uczeń, który nie przeczytał na lekcję “W pustyni i w puszczy” mówi: “Myślę, że gdzieś pomiędzy, cała Biblia jest wspaniałą książką”. Myślę, że jest to dobra klamra kompozycyjna tego artykułu.





