Z wiekiem zacząłem wyśmiewać rzeczy niepoważne. Podobno taka jest kolej rzeczy. Życie jednak zaskakuje mnie coraz bardziej! Otóż byłem ostatnio świadkiem dosyć nietypowej, wręcz groteskowej sytuacji. Do mojej studniówki pozostało jeszcze kilka dni, więc jako klasa dopinaliśmy ostatnie szczegóły tej osobliwej uroczystości. Wtem, jak grom z jasnego nieba, uderzyła mnie wiadomość o potężnym sporze, który wydaje się być nie do zażegnania. Moi serdeczni znajomi pokłócili się o pierwszeństwo kolejności tanecznej w tradycyjnym polonezie. Pomyślałem sobie: „Co za absurd!” i przecierałem ze zdumienia oczy. Rozwój sytuacji był niezwykle dynamiczny, a eskalacja konfliktu wydawała się być nieuchronna. By nie dopuścić do rękoczynów, jedna ze zwaśnionych stron zaproponowała demokratyczne rozwiązanie tego polaryzującego naszą klasę sporu. Po zaciekłej debacie, ostrej wymianie zdań pomiędzy poszczególnymi frakcjami oraz po nieudanych próbach mediacji – przystąpiliśmy do głosowania…
Wynik 15:10 zakończył tę tragikomedię i dał nam chwilę na odsapnięcie od moralnego kaca, który stał się efektem zaistniałych zdarzeń. Czy naprawdę trzeba było pokłócić się wręcz na śmierć o taką pierdołę? Polonez jest tańcem grupowym, w którym współpraca, harmonia, rytm i niewychylanie się przed szereg odgrywają najważniejszą rolę. Mówię to oczywiście z perspektywy polonezowego teoretyka, który nie czuje się najpewniej na parkiecie. Niesmak, który odciśnie zapewne trwałe piętno w naszych relacjach, skłonił mnie do ważnych przemyśleń. Zaczęliśmy traktować demokrację jako środek służący naszym osobistym celom, nie zważając na jej podstawowe założenie, jakim bez wątpienia jest dobro wspólne. Coraz częściej przestajemy grać zespołowo i dajemy wciągać się w bezsensowne wojny, potyczki, batalie, spory i inne głupoty, do których mieszamy demokratyczne rozwiązania, które nigdy nie zastąpią siły perswazji.
Już od starożytności mawiano, że „Głos ludu jest głosem Boga”. To dobrze, że jesteśmy społeczeństwem silnie demokratyzującym się. Obawiam się jednak, że za niedługo zacznie dochodzić do sytuacji, w której demokratycznie będziemy sądzić ludzi i odrzucimy arbitralne rozpatrywanie naszych potyczek. Nauczyliśmy się, że wszystko możemy sobie „zagłosować”, rozwiązując przy tym problem poprzez zrzucenie odpowiedzialności na społeczeństwo. Takie myślenie prowadzi do sytuacji, w której zwyczajna, ludzka rozmowa w celu przedstawienia swoich racji stronie przeciwnej stała się przejawem utraty godności i honoru. Podniesienie do rangi wyborów na Prezydenta USA kwestii kolejności par w polonezie jest przykładem pierwszym z brzegu.
Naszym problemem są nieustanne polityczne przepychanki, kłótnie o terminologię, symbolikę czy protokoły, które nie mają realnego wpływu na życie obywateli. Dyskusje o tym, gdzie postawić ławkę w parku, czy jaką nazwę nadać ulicy, wciągają opinię publiczną. Wszyscy mamy tego po dziurki w nosie, lecz i tak dajemy wepchnąć się w polaryzacyjną grę… Przypomnę tylko, że toczenie długich debat o sprawach drugorzędnych, jak interpretacja przepisów o godzinach otwarcia sklepów czy regulacje dotyczące estetyki miejskiej, to najłatwiejsze do zdobycia punkty dla populistów i bezwartościowych w przestrzeni publicznej krzykaczy. To zwykła strata czasu, ponieważ odciąga naszą uwagę od poważnych problemów, takich jak kryzys gospodarczy, edukacja czy zmiany klimatyczne. Jednak paradoksalnie mało ważne spory są dowodem na to, że demokracja działa – pozwalając ludziom swobodnie wyrażać swoje zdanie, nawet jeśli dotyczy ono drobiazgów. Ale na litość boską! Znajmy umiar…
Żeby poradzić sobie z problemem błahych spraw w naszej przestrzeni publicznej, musimy nieustannie zadawać sobie pytania. Prowokacje intelektualne potrafią przywrócić nam zdrowy rozsądek w naszych społecznych stosunkach. Jest nad czym pracować! Nigdy nie sądziłem, że napiszę parę słów na ten temat, gdyż wydawało mi się to jasne jak słońce. To czas, by zastanowić się, w jaki sposób korzystać z demokracji w sposób racjonalniejszy. Niektórzy mogą zarzucić mi autorytarne zapędy. Od razu im odpowiem: większość autorytaryzmów zaczynało się od nadużyć, martwych przepisów, nieufności społeczeństwa wobec demokracji oraz nieudolności jej organów. Historia, która w tym aspekcie jest niezawodna, podsuwa, jak zwykle, wiele błędów, z których nie wyciągnęliśmy żadnych wniosków. Jak mawiają romantycy: „Naiwność bywa piękna, ale tylko gdy połączona jest ze cnotą”… Spory o głupoty mogą być dowodem na to, że demokracja ma sens. Jednak demokracja, aby być skuteczna, potrzebuje czegoś więcej niż tylko formalnych mechanizmów głosowania – wymaga dialogu, zrozumienia i chęci współpracy. Bez tego zaczyna przypominać teatr absurdu.
Doskonale wiadomo, że nic tak bardzo nie odstręcza drugiego człowieka, jak klarowne wytknięcie mu jego błędów. Bijąc się w pierś, przyznaję, że również nie jestem świętoszkiem! Wzbraniam się z całych sił od uprawiania dziennikarstwa, które poniża i ukazuje nasze społeczeństwo w prymitywnym świetle. Chciałbym otworzyć w swojej i Twojej głowie pewną furtkę, która jest przejściem z absurdu komicznego do prawdziwego życia. W Polsce ciągle zawracamy sobie głowę byle czym. Jako patriota w moim własnym tego słowa znaczeniu muszę wojować przy pomocy ironii. Taka moja natura. Jeżeli kogoś obraziłem – proszę o wybaczenie i zrozumienie, że w kwestii walki o normalność bywam bezkompromisowy.





