Prawdopodobnie wszyscy spośród nas znają i wiedzą czym były tzw. procesy norymberskie. Bez wątpienia kluczowe dla historii świata i naszych dziejów. Po raz pierwszy sądzono w imieniu całej ludzkości za czyny, które fundamentalnie łamały podstawę prawa i ładu międzynarodowego po wojnie – prawa naturalne. Wszystko to co wynika z istoty człowieczeństwa jest niepodważalne, te atrybuty, które po prostu każdy z nas posiada: wolność myśli, wypowiedzenie tego co się uważa, bycia sobą (ponieważ tego się nie wybiera) oraz przede wszystkim prawo do życia i braku agresji. Abraham Lincoln stwierdził: “Żaden człowiek nie jest dostatecznie dobry, żeby rządzić drugim człowiekiem bez jego zgody”. Idealnie wpasowuje się to w wyżej wspomniane podstawowe prawa każdego człowieka i jego zbiorowości. Po prostu cecha, która występuje u każdego z nas w sposób równy i w pełni naturalny jest niepodważalna, nikt nie ma prawa jej podważyć, ponieważ w niczym nie jest od nas lepszy, bardziej predysponowany, uprzywilejowany w byciu człowiekiem.
Niestety poznaliśmy na skórze naszych przodków absolutne zaprzeczenie tego, co wynika z wyżej wspomnianych praw – godności. Przysługuje ona każdemu, bowiem jesteśmy równi w byciu człowiekiem, to co świadczy o naszym człowieczeństwie (myślenie abstrakcyjne, wolny wybór, decyzyjność, pojęcie wolności) obdarza każdego w ten sam sposób. Celem uniknięcia tragedii wydarzeń sprzed 1945 r. postanowiliśmy zbudować nową rzeczywistość, opartą o luźno pojmowanej “sprawiedliwości dziejowej”.
Dlaczego luźnej? Bo nigdy nie udało się jej w pełni wprowadzić, chociaż dalej trwa względem niej silna wiara, która jest powodem obecnych konfliktów dyplomatycznych. Bez podstaw prawnych i procedur formalnych osądzono największych zbrodniarzy systemu nazistowskiego (tych co nie popełnili samobójstwa), a jednak było to uzasadnione, sprawiedliwe. Kiedy prawo ustanowione przez nas, ludzi, nie spełnia swojej roli, jest wyraziście nie człowiecze, odwołujemy się do tego co oczywiste, znajome dla każdego, czyli godności, prawa do życia, prawa do prywatności, posiadania tożsamości, wolności itd. Tak też uczyniono i w tym przypadku. Był to pierwszy taki przypadek w historii, kamień milowy, który pokazał, że można wyjść ze sztywnych ram formalizmu, jeżeli ma to na celu ostatecznie obronę naszych fundamentalnych praw.
W ślad za trybunałem karnym w Norymberdze i w Tokio (dla Dalekiego Wschodu) zaczął się rozwijać międzynarodowy system sprawiedliwości, praw człowieka, bezpieczeństwa, który znamy dzisiaj. Po upadku ZSRR nabrał jeszcze większego kopa, ponieważ depozytariusz wolności na świecie, USA, uzyskał na chwilę absolutną dominację w polityce międzynarodowej – nastała tzw. chwila jednobiegunowa. Rozwinęło się sądownictwo międzynarodowe pod postacią MTK, rozpoczęto “sprawiedliwe” wojny z dyktatorami i terrorystami itd. Wszystko uzasadniano tak jak procesach norymberskich – obroną ludzkości, jej praw oraz przyrodzonych wolności.
System, który właściwie stworzyli Amerykanie, niepodważalnie służył im pod postacią chociażby ONZ, którego są największym płatnikiem budżetowym, ale obecnie dostaje zadyszki. Konsensus republikańsko-demokratyczny względem polityki zagranicznej runął w niecałe dwa miesiące, a przed nami nie jest tylko perspektywa czterech lat kadencji Trumpa, a całkowita zmiana pokoleniowa. Trend widać chociażby w ostatnim głosowaniu Senatu nad pakietami pomocy zagranicznej. Bowiem większość najmłodszych senatorów, którzy wybili się na popularności Trumpa po 2017 r. głosowała przeciwko. Spośród 14 najmłodszych członków Senatu, aż 12 głosowało za odrzuceniem projektu. Co więcej kuźnia elit republikańskich, czyli ich młodzieżówka, jest coraz bardziej pod presją ruchu MAGA (Make America Great Again). Wiceszefowa tej formacji Catherine Whiteford oskarżyła Ukrainę o… walkę z chrześcijanami (zapewne chodziło jej o rosyjską Cerkiew, ale dalej udowadnia pewną ignorancję elit amerykańskich). Nie da się przecież przejść obojętnie obok Trumpa w odmłodzonej wersji i pozbawionego wszelkich skrupułów – JD Vance’a. Jego ostre, wręcz pouczające i rozkazujące w treści przemówienie na Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa jasno przekreśliło przyszłość fundamentu sojuszu euroatlantyckiego, który wykształcił się w ramach procesów norymberskich – wartości.
Żyliśmy i dalej żyjemy jako Europejczycy w pewnej bańce, z której boimy się wyjść, ponieważ to boli, ale jednocześnie powoli mimo chodem to robimy. Myślimy kategoriami powojennymi, kiedy budowano relacje w oparciu o wiarę w słowo – traktat czy umowa nie miały już nigdy być tylko papierkiem, jako to miało miejsce z “pokojem”, kończącym się rozbiorem Czechosłowacji w 1938 i 1939 r. Skoro podpisaliśmy traktat waszyngtoński o NATO w 1949 r., to jego postanowienia mają być bezwzględnie respektowane, i koniec! Skoro w 1994 r. Wielka Brytania, Rosja i USA zagwarantowały w memorandum budapeszteńskim bezpieczeństwo granic Ukrainie w zamian za wyzbycie się broni nuklearnej, to USA mają bronić granic naszego wschodniego sąsiada! Skoro po konfliktach w Doniecku, Ługańsku i Krymie w 2014 r. podpisano przy pomocy Francji, Niemiec i Wielkiej Brytanii porozumienia mińskie o zawieszeniu broni, to mają teraz walczyć o respektowanie tych umów! Pięknie to brzmi, prawda? Jest umowa, jest jej realizacja, bowiem pacta sunt servanda.
A jednak, świat Zachodu w obliczu swoich zobowiązań budzi się z ręką w nocniku. Na tym samym papierze budowaliśmy system bezpieczeństwa międzynarodowego, praw człowieka, ale również uzgodnienia względem Ukrainy, których nikt nie chce respektować. W polityce między państwami nie ma żadnego wyższego organu, który mógłby dopilnować porządku. Wszystko opiera się na dobrej i wolnej woli uczestników tego procesu, to jest właśnie podłoże ładu, który się obecnie chwieje. Wierzymy w dobro i zło, w sprawiedliwość, która zawsze zwycięży pod postacią demokracji, wolności oraz możliwości indywidualnego rozwoju. W imię tych wartości budowaliśmy Unię Europejską, dbamy o praworządność wewnątrz jej itd. Natomiast choroba trumpizmu, która opanowała amerykańskie masy całkowicie neguje tę wizję. Odrzucają Stany Zjednoczone jako światowego strażnika tego porządku, bowiem jest on według nich iluzją. NATO okazało się w istocie parasolem ochronnym Europy, która niewdzięcznie nie potrafi sama o siebie zadbać w kwestii bezpieczeństwa militarnego. Państwa totalitarne i autorytarne tak czy siak nie chcą się liberalizować, a ich prezencja jako “wolnościowe” dla obywateli to tylko umizgi względem elit, które dalej są otumanione ideałami Norymbergi – prawa każdego człowieka są ponad wszystko, to one muszą być kryterium w polityce międzynarodowej.
Na konferencji w gabinecie owalnym pomiędzy Wołodymyrem Zeleńskim a Donaldem Trumpem i JD Vancem spotkaliśmy się z konfrontacją tych dwóch światów – idealizmu wartości oraz naiwnego pragmatyzmu, który w “america first” widzi negacje dorobku pokoleń. Sprzeczka całkowicie wyuzdana z dyplomatycznych standardów pokazała nam gdzie obecnie jesteśmy oraz dokąd będziemy zmierzać, a minęły dopiero 2 miesiące prezydentury Trumpa. Emocje, siła oraz przede wszystkim podporządkowanie się polityce wewnętrznej (szukanie poparcia wśród ludu na podstawowych instynktach) zwyciężyło, ponieważ Zełeńskiego wyrzucono z Białego Domu, a o umowie nie było już mowy. Zamiast porozumienia, dostrzegliśmy konflikt przywódcy “wolnego” świata z twarzą tego świata, Trump w właściwie zrzekł się tego tytułu. Nie chcą już być najważniejszym depozytariuszem porządku po 1945 r., ponieważ dla amerykańskiego prezydenta jest prawdopodobnie ciężki do zrozumienia. Nie wynika to z jego potencjalnej głupoty (nie bez powodu został prezydentem i bogatym człowiekiem), a z braku doświadczenia politycznego (przed 2016 r. nie pełnił żadnej publicznej funkcji), braku wiedzy z tego zakresu (wielu doradców z czasów pierwszej kadencji wskazywało, że Trump dopiero się uczy polityki, negocjacji) oraz innych wartości. Ten kodeks wewnętrznych wartości jest bardzo ważny, ponieważ stanowi całkowite zaprzeczenie tego z czym mieliśmy doświadczenia za Obamy, Busha, Clintona, a nawet tak uwielbianego przez ruch MAGA Reagana. Trumpiści stawiają na transakcyjność, nagą siłę i jej narzędzia, czyli: protekcjonizm (cła względem Kanady, Chin i Meksyku pomimo tego, że wielu rolników na tym niebywale straci). Obecnie jesteśmy świadkami zgrzytu tych dwóch światów. Amerykanie ogłaszają kolejne taryfy handlowe względem wielu państw, a Europejczycy gromadzą się na kolejnych szczytach w Paryżu, w Londynie, odznaczając się jak nigdy wcześniej dużą solidarnością (której tak bardzo nam przecież brakuje praktycznie we wszystkich aspektach integracji). Dojmujące jest to, że wobec trumpowskiej rewolucji nie słychać silnego głosu oporu. Gdzie jest Kamala Harris? Gdzie są w ogóle demokraci? Jeden z członków Partii Demokratycznej, James Carville wprost powiedział, że przyjmują taktykę “udawania martwego” (trochę jak szop pracz), żeby przeczekać i może a nuż się coś ciekawego trafi, na czym będzie można się wybić. Nie sądzę, żeby taka taktyka długoterminowo pomogła, zważywszy że niedługo odbędą się wybory uzupełniające, tzw midterms (Izba Reprezentantów i ⅓ Senatu). Co więcej głos umiarkowanych republikanów całkowicie nie istnieje, nawet jeden z najbardziej proukraińskich senatorów z pod szyldu słonia, Lindsey Graham, stwierdził, że po ostatnim incydencie Zełeński powinien zrezygnować bądź zmienić swoją retorykę. Nie ma realnej opozycji, a trend w nowym pokoleniu jak już wcześniej wykazałem, umacnia się.
Stoimy na rozdrożu względem naszego systemu wartości, tego co nas zbudowało. Wierzyliśmy, że po osądzeniu największych zbrodniarzy tego świata, zbudowaniu silnych instytucji międzynarodowych i gwarancji bezpieczeństwa, nie będziemy musieli sięgać po tak drastyczne środki jak wojny celne czy po prostu agresję. Nasz europejski porządek został skompromitowany w gabinecie owalnym pod postacią prezydenta Ukrainy, czy nas czeka to samo? Z pewnością czeka nas przewartościowanie polityki światowej, bowiem odchodzimy od trwałego tandemu euroatlantyckiego, na rzecz luźniejszego partnerstwa. Za Bidena Ukraina była kwestią obrony naszego, zachodniego ładu. Obroną praw człowieka, które stały się po 1945 r. narzędziem polityki, której celem był pokój. Obecnie jest to tylko element utrudniający porozumienie z Rosją, żeby odciągnąć ją od Chin. Jakkolwiek jest to według mnie absurdalne, ponieważ tożsamość ustrojów, polityki, myślenia o świecie oraz prawie (w tym prawach człowieka) jest zbyt duża by rozdzielić powiązaną ze sobą siecią interesów oś Pekin-Moskwa, to musimy przyjąć, że nasze marudzenie w tym nie przeszkodzi. Przy oddalaniu się Waszyngtonu od naszego kontynentu w kierunku wielobiegunowego świata, mnogości ośrodków siły, które grają do swojej bramki, musimy zrewidować sposób myślenia. Nie uważam, że należy odrzucić wartości ustanowione po Norymberdze, ponieważ świadczą niepodważalnie o wyższości naszej doktryny prawnej, ale też po prostu pojmowaniu człowieczeństwa względem reszty globu. Jednakże czas włączyć się w tę grę jako równoprawny gracz, tylko jako Unia Europejska (w porozumieniu z Wielką Brytanią) jesteśmy w stanie zawalczyć o nasze interesy, bowiem już nie piękne słowa na papierze, a umiejętności walki o swoje będą świadczyły o sile. Czas porzucić mamienie Zełeńskiego przed Trumpem, że Rosjanie kiedyś i do nich pójdą, że ta wojna jest sprawiedliwa i stanowi obronę naszych fundamentów. To nie ten język do tego człowieka. Po tym jak u zarania integracji europejskiej, wspierali formowanie Unii Amerykanie, czas najwyższy usamodzielnić się i upodmiotowić. Tak więc bezwzględnie należy podążać w kierunku zmiany naszej narracji w kierunku faktów, a nie uczuć, oraz wspólnej polityki zagranicznej. Musimy uświadomić sobie, że istnieje żywotna potrzeba wspólnego działania, ponieważ świat ucieka nam sprzed rąk, a wielu z nas bardzo chciałoby trwać w amoku dziedzictwa procesów Norymberskich, ONZ, pokojowego rozstrzygania konfliktów, oraz poszukiwania tych obiektywnie dobrych i złych w polityce międzynarodowej.




