Stand-up jako forma komediowa w ostatnich latach zaczął być konkurencją dla –królującego od lat na polskiej scenie – kabaretu, jednak stand-uperzy nadal borykają się z wybiórczym zainteresowaniem, a co za tym idzie: z budzącą się, ale jeszcze nieugruntowaną świadomością publiczności. Komicy reprezentujący ten rodzaj sztuki, spotykają się z traktowaniem ich twórczości jako niższej rozrywki. W końcu używają w niej przekleństw i bezwstydnie żonglują tematami tabu. Przez to zdarzają się przypadki, że różne ośrodki kulturalne nie zgadzają się na udostepnienie swoich lokali pod wydarzenia stand-upowe.
Artyści mierzą się też z opinią, że ich praca jest niewymagająca, a występujący to tylko człowiek z mikrofonem, który opowiada żarty, co zwykle zostaje okraszone komentarzem, że „każdy tak potrafi”. Skąd wynika taka narracja? Właśnie z faktu, że polska scena stand-upowa w porównaniu zarówno do realiów brytyjskich i amerykańskich, jak i do wspomnianej wcześniej działalności kabaretowej, dopiero raczkuje. Komicy twierdzą, że Polacy są publicznością jeszcze „nienauczoną” stand-upu. Nie dostrzegają ram, zasad i konwencji tego gatunku.
Dlaczego? Pokusiłabym się o stwierdzenie, że nie tylko ze względu na wcześniejszy brak obcowania z tą formą, ale także dlatego, że ciężko jest dostrzec granice stand-upu na pierwszy rzut oka. Odbiorca, który siada w kinowym fotelu na starcie spotyka się z barierą, jaką jest ekran. Widz teatralny jest świadomy konwencji przedstawienia, zgadza się na nią, a wręcz to właśnie jej oczekuje. I jedno, i drugie medium opiera się na wcześniejszym przygotowaniu, przemyślanym skomponowaniu wybranych elementów, które tworzą całość gotową do odtworzenia – czy to za pomocą kinowego rzutnika, czy raz po raz odgrywanego spektaklu.
Podobnie jest ze skeczami kabaretowymi opatrzonymi w scenariusz, rekwizyty i kostiumy, pod którymi ukrywają się wykreowane postacie. Na drugim krańcu spektrum znajdziemy z kolei improwizację, która jasno daje do zrozumienia, że to co widzimy, tworzy się na naszych oczach. Stand-up plasuje się gdzieś pomiędzy i choć jego przedstawiciele jawnie opowiadają o procesie twórczym, jaki im towarzyszy w przygotowywaniu materiału, to nie możemy oczekiwać, że każdy fan, a tym bardziej przypadkowy widz, będzie zagłębiał się w powstawanie programów stand-upowych od kuchni.
Wywiady z polskimi komikami, najczęściej w formie podcastów, dostarczają nam wiedzy na temat tego, jaki charakter mają ich działania podejmowane przed wyjściem na scenę. U większości stand-uperów odnajdujemy podobne metody i schematy. Tworzenie zazwyczaj zaczyna się od wymyślenia żartów i spisania lub zapamiętania ich. Później następują testy, czyli występy przed mniejszymi publicznościami, żeby dokonać selekcji najśmieszniejszych punktów materiału i sprawdzić, które elementy należy doszlifować.
Proces twórczy nad tekstem trwa jednak przez całą trasę stand-upową. Materiał oddycha i ewoluuje. Każdy występ przynosi nowe poprawki wynikające z czynników zmuszających do improwizacji np. ingerencji publiczności czy pomyłek lub przejęzyczeń artysty. Z czasem program zaczyna przybierać formę, która zostaje uznana za ostateczną, a zwieńczeniem kilku miesięcy pracy twórczej na papierze i na scenie, jest nagranie speciala (filmu uwieczniającego jeden z końcowych występów trasy). Autor wrzuca go na YouTube’a i z niepokojem modli się o niedostanie żółtego dolara.
Jest to proces, z którego nie zdaje sobie sprawy wielu widzów stand-upu. Ta niewiedza sprawia, że ludzie nie uzmysławiają sobie ilości pracy włożonej przez komika, na rzecz doszukiwania się elementów zaimprowizowanych. Za anegdotyczny przykład może posłużyć moja rozmowa z przyjacielem podczas oglądania programu jednego z czołowych polskich stand-uperów Mateusza Sochy. Na pytanie mojego kolegi: „ciekawe, ile tekstów wymyśla na poczekaniu?”odpowiedziałam, mając w głowie słowa samego komika, które usłyszałam w jednym z wywiadów, że w pewnym punkcie „jeżdżenia” z danym programem, występy są praktycznie identyczne, a dwa różne nagrania można by było nałożyć na siebie tak, że zgadzałaby się każde słowo i każda pauza. Mój rozmówca nie uwierzył mi.
Tu zaczyna rysować się kwestia: skąd tak silna iluzja tego, że monologi wygłaszane przez stand-uperów albo przynajmniej lwie ich części są wymyślane przez nich na bieżąco. Sądzę, że komicy starają się stworzyć wrażenie jak największej spontaniczności i swobody opowiadania. Występują bez rekwizytów, kostiumów, często na pustej scenie, w codziennych ubraniach, jakby dopiero co, w dżinsach i tiszercie, wbiegli na scenę i ni stąd, ni zowąd zaczęli opowiadać śmieszną anegdotę sprzed chwili.
Korzystają z różnych środków, żeby wzmocnić autentyczność i naturalność przekazu, najczęściej próbując odtworzyć specyfikę pierwszych występów, którym towarzyszy większy stres i mniejsza znajomość materiału. Celowo nie rezygnują z zabawnych przejęzyczeń, dodają przekleństwa wzmacniające treść, czasem przy rozmowie z publicznością, wykorzystują odpowiedź, która padła z ich ust już wielokrotnie – te wszystkie zabiegi mają jednocześnie bawić, wpływać na swobodę języka, podtrzymywać wiarygodność rzekomo improwizowanego żartu oraz tworzyć magię chwili.
Mimo to jednym z filarów stand-up jest tzw. crowdwork, czyli rozmowy z publicznością, podczas których komik musi wykazywać się umiejętność szybkiego reagowania na to, co dzieje się na widowni. Wiąże się to jednak ze zjawiskiem hecklingu – przeszkadzaniem, zaczepianie, zakrzykiwanie twórcy podczas występu. Coraz częściej występujący rezygnują z interakcji z publiką na rzecz własnego dopracowanego materiału, ale ze względu na to, że stand-up od zawsze zakładała znaczącą rolę widza, to ludzie czują przyzwolenie na wejście w interakcję z osobą na scenie, co jest raczej niespotykane w teatrze, gdzie widz wchodzi w rolę cichego obserwatora. Tu właśnie, według mnie, rysuje się konflikt na granicy funkcji performatywnej i teatralnej współczesnego stand-upu.
Artysta-komik jako podmiot i przedmiot sztuki, który wikła w tworzoną przez siebie sytuację sceniczną widzów m.in poprzez zadawanie pytań albo grę ciszą – tak właśnie klarują się performatywne cechy stand-upu. Ponadto do tego worka można wrzucić łamanie tabu, epatowanie wulgarnością, bezpośredniością i kontrowersyjnością oraz próbę zwrócenia uwagi publiczności na konwencjonalność otaczającego nas świata, w tym innych form sztuki. Najważniejszy w stand-upie jest sam proces, który nie jest możliwy bez informacji zwrotnej dostarczanej przez odbiorców – kluczowe są wybuchy śmiechu widowni, a drugorzędne znaczenie mają komentarze po występie.
Komikowi zależy na sprawczości, a jego jedynym narzędziem i rekwizytem z założenia jest on sam, choć często spotykamy się z zabawą twórców wychodzących poza klasyczny monolog i zaskakują publiczność poprzez celowe wprowadzanie jej w błąd, przeprowadzanie na widowni różnego rodzaju eksperymentów czy szokowanie elementami, których nie kojarzymy ze stand-upem (takimi jak rekwizyty, odgrywanie skeczy, wplatanie w występ osób trzecich), co często przybiera charakter performensu. Za paradoksalny można uznać fakt, że chociaż to wypowiedzi performatywne (performatywy) mają mieć siłę zmieniania rzeczywistości, to w komedii, której głównym celem jest śmiech, najbardziej oddziałuje na słuchaczy cisza, budząca niepokój, dyskomfort i zmuszająca widza do refleksji.
Tym, co łączy natomiast stand-up z teatrem, oprócz dosłownej przestrzeni w postaci tych samych scen, które muszą dzielić ze sobą ze względu na brak rozwiniętej infrastruktury, jest wykorzystywanie podstawowych technik aktorskich. Stand-uperzy oprócz udawanej improwizacji, o której wspominałam wcześniej, stosują też „jawne” aktorstwo przybierające w materiale formę act outów, czyli odgrywanych scen: modulacji głosem, wyraźnej gestykulacji, wchodzenia w buty kilku postaci. Komicy wpływają na wyobraźnie widza, zmieniając scenerię pustej sceny wyłącznie za pomocą swojej narracji i gry aktorskiej.
Ponadto ważnym elementem jest sama kreacja sceniczna artysty. Stand-uperzy poniekąd odgrywają samych siebie – swoją wersję z uwypukleniem jakiejś cechy, własne alter ego lub stwarzają zupełnie oderwaną od siebie postać, do której widzowie przyzwyczajają się i to właśnie jej oczekują, gdy idą na kolejny występ ulubionego twórcy. Dobrym przykładem jest twórczość Piotrka Szumowskiego i jego kreacja „głupka” pozwalająca mu na opowiadanie żartów słownych, które nie zdziałają na innych publicznościach nad czym ubolewają jego koledzy z branży.
Można też zawyrokować, że ostatecznie wersje programów komediowych są bardziej teatralne niż jego początkowe odsłony. Przy końcowych występach duży wpływ ma element nagrywki mający zamknąć w pewne ramy bity ukute metodą prób i błędów. Materiał staje się dopracowany, a artysta zwraca znacznie większą uwagę na swoją prezencję i wygląd sceny. Dochodzi kwestia montażu, wobec którego także nie pozostają obojętni twórcy. Korzystają z możliwości dołączenia intro, outro czy dodania meta-komentarza, pokazującego świadomość istnienia skierowanej na nich kamery („To się wytnie”), co akurat wybija z konwencji teatralnej lub filmowej.
Stand-up ze względu na bycie młodym zjawiskiem, zwłaszcza na polskim podwórku, sprawia wrażenie jakby jego forma i definicja były w dalszym ciągu niekompletne. Nieskonkretyzowane zasady pozostawiają duże pole do popisu komikom, którzy w ostatnich latach są wyjątkowo płodni, dużo eksperymentują, podchodzą kreatywnie do swoich materiałów, stosują synkretyzm gatunków i stylów. Stand-uperzy są też pokoleniem buntowników stojącym w kontrze do skostniałego kabaretu. Uciekają od konwencjonalnej oraz skłonnej do cenzury telewizji, licząc, że Internet cieplej przyjmie ich obsceniczność i innowacyjność.
Idąc na stand-up nie możemy być niczego pewni – nie znamy jeszcze tak dobrze schematów, które z czasem zaczną być dla nas oczywiste i niezauważalne lub banalne i wtórne.Na razie nabieramy się na tę odgrywaną improwizację, zamaskowaną teatralność i niemą performatywność, a stand-uperom to nasze nieobycie z tym medium tylko ułatwia pracę. Mogą tworzyć mistyfikacyjne przeświadczenie, że to, co widzimy powstaje właśnie w tym momencie na naszych oczach. Są jak magicy występujący przed publicznością, która jeszcze nie poznała pojęcia iluzji.





